> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 22 lutego 2012

249 - Panie doktorze, strasznie boli! Chyba urwało mi głowę...

Autorami „Bólu” są Piotr Harmaciński (scenariusz) i Kamil Boettcher (rysunki). Rysownika znałem m.in. z ciekawego, internetowego komiksu „Stalowy Jeż”, jednak scenarzysta był mi całkiem obcy. Po chwili poszukiwań, okazało się, że scenarzysta może się pochwalić całkiem niezłym dorobkiem. Na ów dorobek - poza wydanym w zeszłym roku albumem "Outer Space" - składa się naprawdę sporo krótkich publikacji internetowych. Jak wypada jego najnowsze dzieło?

„Ból” to opowieść o brutalnej zagładzie obcej planety. Żyjąca w harmonii z naturą, człekopodobna rasa zostaje całkowicie zdominowana przez ziemskich najeźdźców, a ich planeta zniszczona i zanieczyszczona. Historię możemy śledzić z punktu widzenia jednego z jeńców wziętych do niewoli przez Ziemian. Trzeba to sobie powiedzieć szczerze – historia nie jest oryginalna, było już wiele podobnych, jest tu jednak coś, co sprawia, że warto po albumik sięgnąć.

Mimo że historia jest nieźle skonstruowana, to czegoś w niej brakuje – np. odpowiedzi na pytanie „A właściwie dlaczego Ziemianie przybywają na tą planetę? Dlaczego zabijają jej mieszkańców? Czy to z powodu jakiś drogocennych surowców?”. Te i kilka innych pytań może rzucić się na usta po zamknięciu albumu. Być może znajdą one odpowiedzi w kontynuacji „Bólu” – cyklicznej, internetowej publikacji „Bolesne Kroniki”.

Muszę pochwalić Kamila Boettchera za rysunki. Dla mnie są świetne. Ciemne, nie zawsze wyraźne, trochę brudne - idealnie pasują do mrocznej historii mówiącej o zagładzie całej rasy. Boettcher dużo lepiej radzi sobie w estetyce czarno-białej niż kolorowej. Również kadrowanie stoi na wysokim poziomie, co zdecydowanie czyni lekturę ciekawszą.

Ten całkowicie niemy komiks (nie licząc niezrozumiałego języka, w jakim komunikuje się obca rasa i kilku onomatopei) został świetnie wydany. Powiem szczerze, że aż się zdziwiłem, gdy rozerwałem paczkę. Sztywna okładka, dobre nasycenie czerni, niezły papier. Super. Miło by było, gdyby wszystkie samodzielne publikacje wyglądały tak dobrze!

Zdecydowanie warto przyjrzeć się „Bólowi”, nad którym patronat objął magazyn "Scienie Fiction, fantasy i horror". Nie jest to może najlepszy z ostatnich albumowych debiutów komiksowych, historia wręcz może się wydawać odgrzewanym kotletem, ale to przyjemna (choć nie wiem, czy to odpowiednie słowo, wszak historia jest raczej mroczna i ciężka) opowieść z dobrymi rysunkami. Szkoda, że zabrakło chociaż powiewu oryginalności i ciekawego, własnego pomysłu. Dobrze, że to wszystko jest porządnie narysowane. Szkoda, że albumik jest dostępny tylko na allegro – warto jednak poszukać i wysupłać nań piętnaście złotych. Liczę, że kolejne publikacje wypadną tylko lepiej, a obaj autorzy dopracują swoje braki.

czwartek, 16 lutego 2012

248 - Poor lonesome cowboy and a long long way from home

Po raz kolejny Egmont uraczył nas zbiorczym wydaniem przygód Lucky Luke’a – kowboja, który jest szybszy niż jego własny cień. W trzecim już, „niebieskim” tomie znalazły się znowu trzy albumy stworzone przez duet Goscinny (scenariusz) i Morris (rysunek). „W górę Missisipi”, „Na tropie Daltonów” i „W cieniu wież wiertniczych” to albumy, pochodzące z lat sześćdziesiątych, czyli ze środkowego okresu twórczości Rene Goscinnego.


O ile komiks „Na tropie Daltonów” wydał mi się nieco wtórny (Daltonowie kolejny raz uciekają, a w pościg za nimi rusza nasz dzielny szeryf; pies Bzik znowu robi z siebie idiotę, jednak w tym przypadku jest to bardziej irytujące niż zabawne…), tak dwie pozostałe historie są wręcz świetne. Duży powiew świeżości wnosi pierwszy z zaprezentowanych komiksów, gdyż prawie w całości dzieje się na… wodzie! Podczas szalonej podróży po dzikich wodach Missisipi, Lucky Luke będzie musiał pomóc kapitanowi Barrowsowi w wygraniu wyścigu z Nowego Orleanu do Minneapolis. Nie będzie to jednak łatwe, gdyż drugi z uczestników – nikczemny kapitan Lowriver – nie zamierza grać uczciwie i zrobi wszystko, by to jemu przypadał laur zwycięstwa. Komiks jest pełen zaskakujących zwrotów akcji, efektownych bijatyk, barwnych postaci i slapstickowego humoru. Mamy tu wszystko, za co kochamy Goscinnego, a Morris pokazuje, że kto jak kto, ale on to na wybuchających parostatkach zna się, jak mało kto!

Również ostatnia z opowieści, „W cieniu wież wiertniczych” zasługuje na pochwałę. Świetnie skonstruowana pod względem fabularnym i pięknie narysowana historia, która wydaje się być bardziej przemyślana i lepiej wymyślona niż dwie pozostałe (które praktycznie rzecz biorąc są tylko pretekstem do ukazania mniej lub bardziej zabawnych gagów i dialogów). Samotny kowboj będzie musiał zmierzyć się z Barrym Bluntem – nieuczciwym przedsiębiorcą, który pragnie zająć całe złoża ropy naftowej w miejscowości Titusville i ani myśli robić to uczciwie. Tym razem nie wystarczy szybki palec na spuście, Lucky będzie musiał pochwalić się równie szybko działającą głową. Czy uda mu się przechytrzyć chciwego i złego do szpiku kości Barrego Blunta? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w pełnej zabawnych gagów i niesamowitych przygód opowieści zamykającej „niebieski” zbiorek.

Poza drugą historią, tą o braciach Daltonach, zbiór kolejnych trzech przygód dzielnego kowboja wypada świetnie. Jestem również pewny, że dla tych, którzy nie znają tylu przygód Luky Lucke’a co ja, również czytanie historii o Daltonach dostarczy im wiele zabawy i radości. To również ważna opowieść, wszak to w niej debiutuje znany i lubiany (acz przygłupawy) pies Bzik. Mimo to, mnie wydała się lekko odgrzewanym kotletem. Na szczęście pozostałe dwie historie swoim humorem, dynamiką i pięknymi kolorami, całkowicie zrekompensowały mi tą chwilę zwątpienia w geniusz Goscinnego i Morrisa.

Pierwotnie recenzja ukazała się na Alei Komiksu.

sobota, 11 lutego 2012

247 - Babcia Chrzestna (cały komiks)


To jeden z pierwszych komiksów jakie zostały narysowane do mojego scenariusza. To również pierwszy mój opublikowany komiks i pierwsza publikacja w ogóle (nie biorąc pod uwagę niezliczonych wydań szkolnych gazetek).

Babcia Chrzestna.

Czyli trzecia już chyba wersja scenariusza "Pośród Zieleni". Miał rysować Trekker, finalnie pocisnął Michał Makowski. Komiks miał trafić do Jeju, nie trafił.

Pierwotnie cztery plansze zostały opublikowane w trzecim numerze Hardkorporacji w październiku 2008. Teraz możecie je sprawdzić poniżej i to w (powiedzmy) kolorze. Miłego czytania.





A w wolnej chwili, gdy już oderwiecie się od mojego pięknego bloga, oglądnijcie "Różę" i "Artystę". Świetne filmy. Zwłaszcza "Róża".
"W ciemności" Agnieszki Holland natomiast jakoś mnie nie porwało. Dobry film. Ale czy oskarowy? Chyba nie, ale może się nie znam.

czwartek, 9 lutego 2012

246 - Wiedźmin 2: Arena


Grę Wiedźmin 2: Zabójcy Królów uważam za jedną z najlepszych gier ever. Po przejściu wątku fabularnego po stronie Rosche'a zamierzałem wrócić do gry dopiero, gdy będę miał więcej wolnego czasu, by przejść fabułę ponownie - tym razem po stronie elfów. Jednak nie zważając na te deklaracje wróciłem do niej wcześniej. Stało się tak za sprawą patcha 2.0, który wprowadził do gry kilka nowości, m.in. nowy tryb - Arenę.

Arena może nam zapewnić kilka godzin konkretnej rozrywki, więc to, że dostajemy ją całkowicie za darmo (wystarczy ściągnąć atualizację z tej strony) jest w ogóle świetną sprawą, bo równie dobrze mogłaby ona trafić na sklepowe półki jako zwykły, płatny dodatek.

Fabularnie może i nie jest to nic szczególnego - po wybraniu poziomu trudności wchodzimy na tytułową arenę by pokonać wrogów, po wygranej walce schodzimy z areny, odbieramy nagrody (punkty, oreny i prezent do wyboru np. lepszy miecz lub zbroję), wchodzimy w tryb medytacji by rozdać talenty, sprzedajemy niepotrzebne przedmioty, możemy coś kupić i wracamy na arenę by pokonać kolejną falę oponentów.


Po każdym starciu awansujemy o jeden poziom (możemy dojść do max. 35 levelu). Po walce możemy również porozmawiać z krasnoludem, rycerzem lub czarodziejką - za odpowiednią opłatą zgodzą nam się pomóc w kolejnych walkach. Osobiście uważam, że na początku towarzysz (może nam pomagać tylko jeden, nie cała trójka) jest zbędny, bo walki są stosunkowo proste. Później jest tak trudno, że bohater daje nam tylko kilkanaście dodatkowych sekund życia (większość przeciwników najpierw atakuje naszego towarzysza, a potem dopiero nas). Patrząc na to nie wiem, czy jest sens wydawania kupy orenów, choć ja przyznam szczerze, że lepiej się czuję, gdy wielkie golemy rzucają się na boguduchawinnego krasnala (tj. przepraszam, krasnoluda) niż na mnie.

Gdy obrywamy nie ma za bardzo gdzie się schować i poczekać, aż odnowi nam się pasek życia. Z trzech stron areny jest publiczność i klatki z potworami, z czwartej - przepaść (w którą to przepaść, za pomocą Aarda możemy wyrzucać przeciwników, lubię to!). Jak to w Wiedźminie, dialogi stoją na wysokim poziomie. Wydawać się może, że na Arenie nie usłyszymy ich zbyt wiele, to komentarze publiczności wypełnią tą lukę z nawiązką. W zależności od tego jak gramy, komentarze są różne, publika może nam kibicować, lub chcieć naszej śmierci. Fajna sprawa.

Zabawa kończy się wraz ze śmiercią Wiedźmina. Możemy oczywiście grać dalej for fun, lecz wtedy punkty przestają być naliczane. Osobiście doszedłem na łatwym do 29-ej walki i mi się znudziło. Kiedyś, jak będę miał więcej czasu, z pewnością postaram się dotrzeć dalej, jestem ciekawy z czym będzie się musiał zmierzyć Geralt w kolejnych walkach.

Arena to mnóstwo wciągającej i odmóżdżającej zabawy. Prócz niej, patch 2.0 przynosi nam nowy poziom trudności, rozbudowany samouczek (dla tych, którzy już przeszli grę niestety nic ciekawego) i kolejne poprawki techniczne. Ja tymczasem wrócę do Team Fortress 2. Pora zdobyć kilka nowych osiągnięć z pakietu Snajpera.

środa, 8 lutego 2012

245 - Krakowscy Tramwajarze i tajemnica skitranego tipo

Sporo ostatnio jeżdżę komunikacją miejską w Krakowie. Codziennie spędzam w tramwajach i autobusach od dwóch do trzech (!) godzin. Tyle łącznie zajmuje mi dotarcie na uczelnię i powrót z tejże. To przynajmniej dwie przesiadki, czasem więcej, jeśli jakiś autobus nie raczy przyjechać. To w sumie ponad 12 km w jedną stronę. Całkiem sporo. Co zrobić, Ruczaj.

Nie lubię komunikacji miejskiej. Powodów jest kilka, a jednym z nich jest smród. Czasem wsiadam do autobusu/tramwaju i strasznie śmierdzi. Nie wiem, czy to ludzie się nie myją, czy to te autobusy tak ze starości walą, czy chodzi o coś jeszcze innego. Podejrzewam, że chodzi o ludzi, tych wszystkich menelów i stare babcie, które na kilometr walą kulkami na mole. Najczęściej próbuję nie oddychać, lecz: a) jest to trudne, bo nie umiem wstrzymywać oddechu dłużej niż 3 min, b) nic to nie daje, bo smród mnie otacza, przykleja się do mnie i nie chce odpuścić. Wsiadam więc na swoim przystanku i zaczynam mrugać. Mrugam jak szalony, inni pasażerowie podejrzewają, że mam jakiś atak, czy cuś. Ale to wszystko przez tą woń - śmierdzi tak, że aż szczypie w oczy.

Tłok też jest straszny, zwłaszcza popołudniami. Czasem w ogóle nie da się wsiąść i trzeba czekać na następny autobus. Sardynki w puszce to mają pięciogwiazdkowy allinclusive w porównaniu z ludźmi w niektórych pojazdach miejskiej komunikacji. Co zabawne, często zdarza się tak, że wszyscy się kotłują przy drzwiach, a środek autobusu wieje pustką. Wsiąść się nie da, bo przecież nikt nie pomyśli o tym, żeby się przesunąć, wszak zaraz wysiada. W takich wypadkach można też usłyszeć jakieś przemyślenia współtowarzysza podróży.
"Stoisz pan przy drzwiach jak PIES" - usłyszałem ostatnio. To stary dziad mówi do jakiegoś chłopaka, który stał w przejściu - nie jego wina, nie miał się gdzie przesunąć, biedaczek. Przez kilkadziesiąt sekund dziadyga się wydzierał, aż w końcu się przepchał. I tak dobrze, że skończyło się tylko na wyzwiskach. Ja ostatnio prawie dostałem w tramwaju, kolokwialnie mówiąc, wpierdol.

Wracam z uczelni, koło godziny 13. Stoję sobie spokojnie, patrzę przez okno i podziwiam świat, trzymam się barierki. Słuchawki mi się zepsuły, więc nie mam niczego w uszach. Nagle słyszę:
"CO RUDY RYJU?! Rozjebać Ci mordę?!". Odwracam się do typa lekko zdziwiony ("Rudy ryju"?!), przestraszony (co on tak wrzeszczy?) i wkurzony (agresor mode:on, jakie "rozjebać Ci mordę"?!). Patrzę na gościa i się nie odzywam - moją ciętą ripostą zapewne tylko bardziej bym go rozzłościł. Typ ciągle coś tam bełkocze pod nosem (jakiś dziwny był, serio) więc odwracam się i wracam do podziwiania widoków za oknem. Kątem oka widzę, że typo wykonuje jakiś dziwny ruch, odsuwam się i noga przecina powietrze. Kopnąć mnie chciał, skurczybyk! Wciskam przycisk, drzwi się otwierają, wysiadam. Staję na chodniku i czekam, czy facet wysiądzie za mną i dalej będzie miał jakiś problem. Jeśli tak to trzeba będzie popracować pięściami. Nie wysiada (czuje jednak ulgę, bo pewnie by mnie zniszczył, duży był (przy moim wzroście to nie trudne) i najwyraźniej nienormalny, tacy są najgorsi). Drze się jeszcze, że "rozjebie ryj całemu tramwajowi". W głębi ducha życzę mu powodzenia i liczę, że jednak trafi w końcu na cwaniaka, który pokaże mu z bliska podeszwy swoich laczków.

Coraz lepiej.

Ostatnio na Ruczaj jeździ "szybki tramwaj". Wszyscy się cieszą, jakby w miliony w totka wygrali, a tak na prawdę sprawa wcale nie jest taka kolorowa. Zlikwidowano chyba pięć autobusów i dano w ich miejsce dwa tramwaje. Wniosek jest oczywisty, trzeba dłużej czekać. Dodatkowo żaden z tych tramwajów nie dojeżdża pod Bagatelę, dla mnie skandal.

W sumie mógłbym jeździć na uczelnię autem. Ale benzyna droga i nie zawsze się chce. Miło po zajęciach wyskoczyć na piwo ze znajomymi z roku. No i nie mógłbym mówić ludziom, że się wożę codziennie mercem za grube pieniądze. To znaczy nie mówię tak. Ale mógłbym.

Na dziś tyle radosnego pieprzenia. Na koniec jeszcze dodam, że strasznie się jaram Avengersami. Maju przybądź szybciej!

Tytuł dzisiejszego posta może niezbyt adekwatny do jego treści, ale muszę przyznać, że jak go wymyśliłem to strasznie mi się spodobał. Będę musiał napisać kiedyś opowiadanie o takim tytule, albo jakiś scenarek wymyślić. Sami przyznajcie - "Krakowscy Tramwajarze i tajemnica skitranego tipo" - dobrze brzmi, prawda? Niemal jak podtytuł kolejnej części o Indianie Jonesie.

poniedziałek, 6 lutego 2012

244 - Zmiany vol.2

Możecie już cieszyć oczy nowym bannerem i nowym tłem. Oba wyszły spod ołówka Rybba.
Muszę popracować jeszcze nad kolorystyką itp. Bo chyba teksty w obecnym kolorze niezbyt dobrze się czyta. Jakieś pomysły?

Myślę, że nowy projekt wygląda korzystniej.

Mam nadzieję, że już nie jest ponuro.
I starałem się, by było bardziej komiksowo. Chyba się udało.

Zarówno na bannerze jak i w tle widać różne warianty postaci z moich opowiadań i komiksów - Kiwi Kida, którego świetnie dizajźnął Rybb.

Podczas całej tej zabawy słucham tego. Świetny blend!

piątek, 3 lutego 2012

243 - Sentry


Rok 2012 zapowiada się niezwykle ekscytująco. Prócz końca świata w kinach będą miały swoje premiery przynajmniej trzy wielkie komiksowe produkcje. Mowa tu o zwieńczeniu trylogii Nolana o Mrocznym Rycerzu (który Powstanie), nowej wersji Spider-Mana (który będzie Niesamowity) i superprodukcji, w której spotka się pokaźna grupa bohaterów Uniwersum Marvela, jaką jest The Avengers. O ile, zarówno Batman jak i Spider-Man, są dobrze w Polsce znani, tak z The Avengers sytuacja jest zgoła inna. Bardziej kojarzymy ich z licznych filmów i seriali animowanych niż z tytułów komiksowych, które można policzyć na palcach obu rąk. Dosłownie. Niskiej rozpoznawalności nie zmienił nawet fakt, że w październiku ukazał się czwarty komiks o grupie Mścicieli wydany przez wydawnictwo Mucha Comics. Po "Tajnej Wojnie", "Avengers: Disassembled" i "New Avengers: Ucieczka" przyszedł czas na kontynuację tego ostatniego tytułu.

W drugim tomie „New Avengers”, serii pisanej przez Briana Michaela Bendisa jesteśmy świadkami, jak nowo uformowana drużyna stara się dowiedzieć, kim jest Sentry. Czy tajemniczy pomocnik jest przyjacielem czy wrogiem? Dlaczego on sam niczego nie pamięta? Dlaczego nikt nigdy nie słyszał o tak potężnym sprzymierzeńcu, a jedynym potwierdzeniem jego heroicznych wyczynów są - nomen omen - komiksy pisane przez Paula Jenkinsa?

„New Avengers: Sentry” nie jest komiksem wybitnym. Bendis zna się na swoim rzemiośle i dostajemy ciekawe pomysły (jak wprowadzenie do fabuły komiksu samego Paula Jenkinsa i fragmentów jego komiksu), świetne dialogi (jak zawsze u Bendisa wyróżniają się kwestie dialogowe Spider-Mana, scenarzysta świetnie „czuje” tę postać) i zaskakujących zwrotów akcji. Dodajmy do tego cieszące oko rysunki McNivena, które – choć w połączeniu z kolorami wydają się czasem sztuczne i „plastikowe” – mogą zachwycić sprawnym kadrowaniem i świetnymi, dwuplanszowymi scenami batalistycznymi. W sumie dostajemy tytuł bardzo porządny, przy którym spędzonego czasu nie uznamy za stracony.

Polskie wydanie jest uboższe od oryginału o całe 56 stron, jednak pominięte zostały tylko dodatki w postaci biogramów postaci ("New Avengers Most Wanted Files"). To niewielka strata, zwłaszcza że bez problemu znajdziemy je w Internecie. Poza tym, tradycyjnie już, dostajemy twardą oprawę, kredowy papier, dobre tłumaczenie i tylko jedną literówkę.

Dobór wydawanych przez Muchę tytułów może czasem dziwić. Sam, np. zamiast „Wroga Publicznego” opublikowałbym „Old Man Logan”, jeśli jednak chodzi o „New Avengers”, to duńskie wydawnictwo trafiło w dziesiątkę. Obok X-Menów Whedona i Casaday’go to jedne z najlepszych komiksów wydanych w Polsce, które koncentrują się na grupie superbohaterów. Może nie są to „Strażnicy”, ale kawałek porządnego komiksu superbohaterskiego, który świetnie się czyta, a którego w Polsce jest ostatnio jak na lekarstwo. Polecam i mam nadzieję, że Mucha jak najszybciej wyda kolejne tomy.


Recenzja komiksu "New Avengers: Sentry" ukazała się najpierw na Alei Komiksu.

czwartek, 2 lutego 2012

242 - Zmiany


Dziś żegnam się z moimi blogowymi kolegami. Grim i DeBe oficjalnie i całkowicie polegli jako blogerzy. Grim zajmuje się scenariuszami, DeBego wciągnęły rysunkowe projekty na koszulki i wygrywanie matury. Żaden z nich nie ma ani czasu ani chęci na dalsze udzielanie się na "Trzech Ponurych Grzybach". Tak więc zostaję sam na placu boju, ale jakby nie patrzeć, wiele się nie zmienia, bo od kilku miesięcy i tak sam ciągnę bloga. Oczywiście, uprawnienia kolegom zostawiam, więc jakby nagle naszła ich ochota na jakiś tekścik, to mogą śmiało pisać i publikować.

Blog z "Trzech Ponurych Grzybów" zmienia się na "Blog Anonimowego Grzybiarza". Słabo to brzmi, więc nazwę zmienię, jak tylko wpadnie mi do głowy coś lepszego. Myślałem np. nad "Świątynia Grzyba Wiecznej Młodości" (kto czytał "8 Bita" Śledzia, ten wie ocb), ale to zbyt długie i chyba niezrozumiałe. Jakieś pomysły?


Banner. Ten u góry, przerobiony w paincie baner TPG, nie będzie Was długo straszył. Jak tylko uda mnie się kogoś namówić (Rybb?) by zrobił mi lepszy, to szybko i z ulgą go podmienię. A na razie musi wystarczyć.

Na bloga dodałem również strony. Możecie sobie o mnie poczytać i dowiedzieć się czegoś o moich komiksach. Sprawdzić, gdzie publikuję recenzje i opowiadania, a także skontaktować się ze mną. Chciałbym, żeby to wszystko lepiej wyglądało, ale jakoś nie wiem, co zrobić by nie były to zwykłe literki. Tzn. żeby te linki do stron były lepiej widoczne. Anyone?

Przejrzę linkownię i wywalę pewnie sporo starych/niedziałających sznurków. Strasznie dużo tego, chyba niepotrzebnie.

Jak macie jakieś uwagi, pomysły co do nowego wyglądu, dawajcie znać.