> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 21 lutego 2013

323 - O Oscarach, o szynach i o komiksach w Magazynie Krakowskim

Miałem dziś pisać tylko o kolejnej publikacji, ale postanowiłem nadrobić jeszcze kilka tematów, o których chciałem napisać o dłuższego czasu, ale nie mogłem się zebrać.


O Oscarach:
(w niektórych kategoriach nie mam pojęcia na co postawić, więc je omijam)

  • Z nominowanych w tym roku filmów do nagrody Akademii w kategorii Best picture najbardziej podobał mi się oczywiście Django. Affleckowa Operacja Argo o dziwo też bardzo dobra, podobnie jak Bestie z południowych krain. A wygra pewnie Lincoln.

  • Najlepszy aktor pierwszoplanowy? Batalia rozegra się pomiędzy Danielem Day-Lewisem a Jaoquinem Phoenixem. Kto wygra nie jestem w stanie powiedzieć, czas pokaże.

  • Jeśli chodzi o aktora drugoplanowego, to stawiam albo na Waltza albo na Hoffmana.

  •  Drugoplanowa aktorka? Proste, że Selina Anne Hathaway, nie musiała się nawet wysilać, bo konkurencja praktycznie zerowa.

  • W temacie reżyserii wbrew wszystkim postawię na Benha Zeitlina, bo jego Bestie mnie oczarowały. Nie powaliły, ale były cudownie magiczne.

  • Nagroda za najlepszy scenariusz oryginalny powinna powędrować do Wesa Andersona za Moonrise Kingdom. Film w całości jest cudownie uroczy, ale skoro nie jest nominowany w innych kategoriach, to niech chociaż za scenar dostanie, a co!


  • Najlepsza animacja długometrażowa - tu jest problem, bo wszystkie z animacji stoją na podobnie wysokim poziomie. Po zastanowieniu oddaję głos na ParaNormana. Najbardziej rozczarowała mnie natomiast Merida.

  • Jeśli zaś chodzi o animacje krótkometrażowe, to też nie mam problemu z wyborem. Najciekawiej prezentuje się Po uszy i to właśnie temu filmikowi kibicuję, bo jest porządnie zrealizowany i ma świetne pomysły. Adam i Pies mnie wynudził, w Simpsonach było za mało Simpsonów, Fresh guacamole jest zaledwie ciekawostką (i to taką samą, jak wszystkie poprzednie filmy tych twórców), zaś sławny Paperman, mimo że nie można odmówić mu zalet (klimat, muzyka, animacja), to jest dość wtórny.

Tyle o Oscarach. Pozostając przy filmach - nowa Szklana Pułapka jest beznadziejna. Mam dużo argumentów, którymi mogę podeprzeć tą tezę, ale to materiał na osobny wpis. Szczerze mówiąc, nie mam nawet ochoty pisać o tym filmie, ale chyba przyjdzie kiedyś czas, by to z siebie wyrzucić ku uciesze gawiedzi.


Przejdźmy do publikacji, o której wczoraj wspominałem. Magazyn Krakowski opublikował mój artykuł poświęcony krakowskiej scenie komiksowej. Jest między innymi o KKK oraz o Małopolskim Studiu Komiksu. Na dokładkę dochodzi wywiad z Rafałem Szłapą (tym razem przeprowadzony bardziej tradycyjnie) i dwie nowe ilustracje, z czego jedna premierowa. Jeśli jakiś niedogolony młodzieniec bądź piękna panna będą Wam wciskali na ulicy Magazyn, to weźcie. I przeczytajcie.


Na koniec kolejna z moich zabawnych, ulicznych historii. Szewska, Rynek Główny, Kraków, koło drugiej w nocy. Wracam z kolegami z piwa, trochę chwiejnie, acz z uśmiechem na ustach. Jak to ja. Znaczy, jak to ja, że z uśmiechem, bo nie tak znowu zawsze chwiejnie! Nagle podbija jakiś napruty gość koło trzydziestki, pcha mnie i krzyczy: JEDZIESZ PO SZYNACH?! JEDZIESZ PO SZYNACH?!
Byłem tak zaskoczony, że nawet nie zauważyłem tego popchnięcia, tylko zacząłem się zastanawiać o jakie szyny chodzi. Do dziś nie wiem, bo koledzy zareagowali. Z właściwą im porywczością.

środa, 20 lutego 2013

322 - Cała Polska pisze o komiksach?


Nie wiem, czy cała, ale ja piszę. Dlatego postanowiłem zgłosić dwa teksty do konkursu, który wystartował na blogu JustKoZ. Co prawda akcja niespecjalnie ujęła mnie za serce, ale są fajne nagrody, to warto spróbować. Choć forma (sztuczne rozdmuchanie całości) nie do końca mi się podoba, to sama inicjatywa jest ciekawa. Trzymam kciuki za powodzenie.

Postanowiłem wystawić do walki coś innego niż recenzje. Po pierwsze mam ich strasznie dużo, więc miałbym problem z wyborem, a po drugie uważam poniższe teksty za ciekawsze.
  • Komiksowa estetyka w kinie - analityczny tekst, w którym zastanawiam się, kiedy mówimy, a kiedy powinniśmy mówić o komiksowej estetyce w kontekście kina.
  • Drugi tekst będzie poświęcony komiksowym motywom w twórczości Kevina Smitha. Opublikuję go prawdopodobnie w marcu, bo muszę nad nim jeszcze trochę posiedzieć. W odpowiednim czasie zedytuję tego posta. EDIT: Tekst już wisi.

Przy okazji zachęcam do wypatrywania jutro na krakowskich ulicach czwartego numeru darmowego Magazynu Krakowskiego, w którym znajdziecie mój artykuł i wywiad. Więcej info jutro.

sobota, 16 lutego 2013

321 - Najlepsze komiksy 2012 roku

Tak jak rok temu, na Alei Komiksu ukazała się lista najlepszych komiksów, które zostały wydane po polsku w 2012 roku. Wyboru dokonali redaktorzy Alei, od siebie dorzuciłem kilka słów o Daytripperze, Szkicowniku Śledzia i Dzikim Gonie.

Poniżej prezentuję moją osobistą listę Best of, której stworzenie jak zwykle przysporzyło mi wiele trudności. Przy okazji chcę zaznaczyć, że nie czytałem jeszcze np. Zagubionych Dziewcząt, Profesora Bella czy Rycerzy świętego Wita. All-Star Superman czytałem w oryginale i dawno. Rozmówki polsko- angielskie mnie nie powaliły. Prawdopodobnie o czymś zapomniałem, a po zastanowieniu lista byłaby całkiem inna. Dlatego nie ma co się zastanawiać.


Jedziemy z koksem:
  • Daytripper: Dzień po dniu

Piękna, poruszająca i w jakiś sposób magiczna opowieść. Bliźniacy Fábio Moon i Gabriel Bá stworzyli coś niezwykłego, pokazując nieubłagany nurt życia, w którym każdy z czytelników pewnie znajdzie znajome obrazy. To album o zwyczajnym życiu, chwilach dobrych i tych gorszych, które w pewien sposób nas definiują i sprawiają, że warto żyć. Poruszająca historia udowadnia, że w codziennym życiu warto szukać chwil wartościowych, niezwykłych, które są z pozoru zwyczajne. PRZECZYTAJ RECENZJĘ

  • Hellboy: Dziki Gon

Jeden z najlepszych albumów opowiadających burzliwe dzieje Piekielnego Chłopca. Scenariusz wreszcie dociera do punktu kulminacyjnego, Mignola pokazuje, że wszystko miał przemyślane od początku i nawet krótkie historyjki, które wydawały się być przyjemnymi zapychaczami, miały znaczenie dla całego uniwersum. Natomiast Duncan Fegredo wspina się na wyżyny swoich możliwości, nie stara się już naśladować Mignoli, a prezentuje swój własny, wyrazisty styl.  PRZECZYTAJ RECENZJĘ

  • Habibi

Jeden z najdroższych, najgrubszych i najlepiej wydanych komiksów zeszłego roku. W dodatku opowiadający piękną historię. Ciężką, brutalnie prawdziwą, ale jednocześnie będącą baśnią pełną magii. Doskonały sposób, by poznać kulturę i zwyczaje trzeciego świata opanowanego przez islam. A wszystko to w powalającej, niezwykle wysmakowanej szacie graficznej.

  • Batman: Zabójczy Żart i Batman: Powrót Mrocznego Rycerza

Jedne z najlepszych i najwyżej cenionych opowieści o Batmanie. Bezapelacyjnie trzeba znać, trzeba mieć - bez znaczenia, czy jest się fanem trykotów. Dzięki ponownemu wydaniu przez Egmont, te legendarne dla wielu czytelników historie wreszcie zyskały w naszym kraju edycje, na jakie w pełni zasługują.

  •  Szkicownik Śledzia

Gratka dla fanów Michała "Śledzia" Śledzińskiego. Na kartach "Szkicownika" możemy oglądać nigdy dotąd niepublikowane prace jednego z najlepszych współczesnych komiksiarzy. Zakurzone rysunki wyciągnięte nie wiadomo skąd obdarzone są komentarzem samego autora - nie zabraknie więc ciekawostek, anegdotek i charakterystycznego humoru.

  • Liga Niezwykłych Dżentelmenów. Stulecie. 2009

Moore jak zawsze w formie. W świetny sposób dopisuje Stuleciu epilog. Jak zawsze mnóstwo frajdy sprawia czytelnikowi odnajdywanie wszelkich nawiązań do popkultury - tym razem nam bliższej, bo współczesnej.

  • Amerykański Wampir 2

Bardzo porządnie napisana historia, z dobrymi dialogami (które chyba nieco tracą w przekładzie, bo niektóre kwestie brzmią bądź co bądź dziwacznie) i gęsta od klimatu. Historia, trzeba dodać, wyśmienicie zilustrowana. PRZECZYTAJ RECENZJĘ

  • Człowiek Paroovka: Gorące głowy

Paroovka wraca w doskonałej formie. Po raz pierwszy w dłuższej, zajmującej cały album, historii. Gościnnie mnóstwo starych znajomych z Czopkiem Piotrkiem na czele. Dodatkową atrakcją jest obecny w komiksie trójwymiar.

  • Ryjówka przeznaczenia 

Świetny komiks zarówno dla dzieci, które wiele się z niego dowiedzą, jak i dorosłych, których również - wbrew pozorom - zainteresuje. Komiks uniwersalny, dobry bez względu na wiek czytelnika.

  • Bler: Ostatni wyczyn

Rafał Szłapa trzyma poziom i kończy swą trylogię w efektywny i zaskakujący sposób. Po raz kolejny Bler wymyka się konwencji. Spodziewajcie się niespodziewanego! Kupcie, albo Venom zje Wam psa!


Na dziś tyle. Dziękuję, dobranoc.

wtorek, 12 lutego 2013

Wojna Domowa

Po tragicznej w skutkach interwencji New Warriors opinia publiczna jest – delikatnie mówiąc – wzburzona. Pojawiają się liczne głosy o bezkarności superbohaterów, w umysłach zwykłych ludzi kiełkuje myśl, że herosi mogą stanowić zagrożenie. Amerykanie przestają wiwatować na widok bohaterów, a w ich zachowaniu coraz częściej widać wrogość, nieufność, żal i strach. Na takie nastroje odpowiada „góra”, wprowadzając w życie ustawę o rejestracji superbohaterów. Każdy, kto chce legalnie działać, musi ujawnić swoją tożsamość. Herosi dzielą się na dwa obozy. Zaczyna się walka...



Wojnę Domową czyta się jednym tchem. Mark Millar niejednokrotnie pokazał, że potrafi pisać niebanalne opowieści o meta-ludziach. Ultimate X-Men, Ultimates czy Kick-Ass jego autorstwa udowodniły, że świetny komiks akcji nie opiera się jedynie na spektakularnych pojedynkach. Podobnie jest z Wojną Domową - epickich potyczek między bohaterami oczywiście nie brakuje, na szczęście jednak komiks nie sprowadza się jedynie do nich. Nie brakuje błyskotliwych dialogów (które wcale nie spowalniają akcji, mimo że tak można by sądzić po ich pokaźniej ilości), efektywnych zwrotów akcji, kilku zaskoczeń. Całość jest dobrze przemyślana i trzyma w napięciu od początku do końca. Przez fabułę przewijają się najwięksi bohaterowie Marvela (pojawia się nawet dawno u nas niewidziany Punisher), którzy muszą zmierzyć się z nowym zagrożeniem – tym razem na ich drodze nie stają superłotrowie, a dawni przyjaciele. Każdy z nich reaguje inaczej na nową, niecodzienną sytuację – Millar świetnie czuje charaktery poszczególnych postaci i ich działania są sprawnie umotywowane. Nie ma podziału na dobrych i złych – wszyscy są dobrzy, różnią ich tylko wyznawane wartości i racje, którym pozostają wierni, a które trudno jednoznacznie ocenić. W komiksie nie brakuje momentów wzruszających ani zabawnych, stonowanych ani przepełnionych akcją - wszystko jest natomiast idealnie wyważone.

Odpowiadający za warstwę graficzną Steve McNiven spisał się na medal. Przyznam szczerze, że nie do końca przekonywało mnie to, co prezentował w New Avengers, jednakże nie mogę narzekać na jego pracę przy Wojnie Domowej. Kadry Kanadyjczyka są bardzo filmowe – pokazuje historię z różnej perspektywy, nie brakuje mu dynamizmu, jednocześnie nie traci pewnej swobody i naturalnego wyczucia. Świetnie radzi sobie zarówno z sekwencjami akcji, jak i ilustrowaniem statycznych sytuacji. Wiele kadrów – zwłaszcza tych w większym formacie - po prostu zapiera dech. Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić to spora oszczędność w wypełnianiu teł.

Wojna Domowa to komiks niezwykle ważny dla uniwersum Marvela. Przełomowy, medialny, mający na koncie ogromny sukces finansowy i wyznaczający nową drogę dla przyszłych komiksów tego wydawnictwa. Nie jest to event w stylu tych, które nie mają żadnego znaczenia - Wojna Domowa odcisnęła ogromne piętno na praktycznie wszystkich superbohaterach, a często kontrowersyjne reperkusje na długi czas zmieniły niektóre serie Domu Pomysłów. Dodatkowo jest to po prostu świetnie napisany i zilustrowany tytuł, który do dziś pozostaje świeży, mimo kilku lat, które minęły od jego premiery i wielu innych komiksowych wydarzeń o podobnej skali. Wojna Domowa to nie tylko świetny komiks superbohaterski, ale bardzo dobry komiks w ogóle. Rozrywka na najwyższym poziomie. Mucha żegna się z Marvelem w wielkim stylu.


Recenzja została pierwotnie opublikowana na Alei Komiksu.
Tutaj pisałem o tomie New Avengers bezpośrednio związanym z Wojną Domową.

poniedziałek, 11 lutego 2013

319 - Dziwki* w Muzeum Narodowym

 * "Dziwki" jako "cuda i dziwy" tylko w mniejszej skali, więc zdrobniale, nie zaś jako grzeszne pannice.

Już sam początek mojej wizyty w głównym gmachu Muzeum Narodowego w Krakowie przy al. 3 Maja 1 zwiastował coś podejrzanego. Pani w kasie była nadzwyczaj uprzejma i nie prosiła o drobne. Z uśmiechem na twarzy i bezproblemowo wydała mi resztę i zaprosiła do szatni, zaznaczając przy okazji, że ta jest obowiązkowa.

Zwiedzanie zacząłem od Galerii Rzemiosła Artystycznego. Na samym początku w oczy rzuciły mi się potężne i masywne dzwony z XVII wieku. Była to jednak tylko zapowiedź, tego, co czekało mnie dalej, a co niezwykle mnie zaskoczyło. Spacerkiem podążałem wzdłuż ścian ozdobionych zabytkami rzemiosła wszelakiego, kluczyłem między gablotami i brudziłem oddechem szyby pochylając się na co ciekawszym eksponatem. Byłem jedynym zwiedzającym pogrążonym w przyjemnym i dodającym klimatu półmroku, więc kilka kroków za mną podążała pani strażnik, obserwując mnie uważnie i niezbyt przyjaźnie – jakby podejrzewała, że zaraz dźwignę wielki mosiężny świecznik, wsadzę pod pachę i zacznę zwiewać przez okno. Zresztą zachowanie pani strażnik było dość niepokojące, ponieważ gdy ja robiłem krok – ona również, gdy stawałem – stawała i ona. Szybko sytuacja wydała mi się zabawna i zacząłem panią strażnik nieco podpuszczać, co jakiś czas gwałtownie zmieniając kierunek, cofając się niespodziewanie, bądź gwałtownie kucając by coś dokładnie obejrzeć. Pani strażnik była jednak twarda i mimo lekkiej zadyszki łatwo się nie poddawała. O ile jednak zmieniała kierunek wraz ze mną (choć wkładając w tą czynność mniej dynamizmu niż niżej podpisany), a nawet się cofała, tak nie zniżyła się – dosłownie i w przenośni - do kucania. Szkoda, z pewnością byłby to niecodzienny widok z racji jej puszystych kształtów i niecodziennej kanciastości głowy. Bo – przyznam szczerze – nigdy nie widziałem kucającej pani, która miałaby tak kwadratową głowę. Głowę, której można by używać niby linijki na lekcjach matematyki. Oczywiście po wcześniejszym uzyskaniu na to zgody od szanownej posiadaczki tej niezwykłości.

Kilkoma eksponatami, które szczególnie mnie zainteresowały w Galerii Rzemiosła Artystycznego, były z pozoru przedmioty zwyczajne. Może się to wydać dziwne (a ja wcale nie przeczę, że to dziwne nie jest), ale najbardziej z całej wystawy zainteresowały mnie rzeczy, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Mianowicie na mą szczególną uwagę zasłużyły... łyżki.

Łyżka do zupy, przedmiot - wydawałoby się - zwyczajny, używany codziennie do konsumpcji potraw raczej płynnych. Znaczącą różnicą, która wprawiła w ruch moje szare komórki, była jednak szerokość takowej łyżki. Bo trzeba powiedzieć wyraźnie – łyżki prezentowane w Muzeum Narodowym są nieziemsko szerokie (przynajmniej w porównaniu z tymi, których używamy na co dzień). To od razu zmusza człowieka do zadania sobie kilku podstawowych i fundamentalnych pytań (o których istnieniu nie mieliśmy wcześniej pojęcia) – czy tak szerokie łyżki mieściły się bezproblemowo w ustach żyjących kiedyś osób? A jeśli tak, to czy owe usta były tak szerokie u wszystkich, czy tylko u niektórych? I co z policzkami – czy nie były przez to zdeformowane? A idąc za ciosem – co z całą twarzą? Czy ludzie kiedyś mieli naprawdę aż tak duże głowy, by ich twarze mogły posiadać tak nadnaturalnie szerokie usta, by te z kolei mogły pomieścić monstrualne i groteskowo szerokie łyżki? Niestety, obawiam się, że są to jedne z tych pytań, na które nigdy nie dane mi będzie poznać odpowiedzi. Wiem natomiast jedno – współczesny człowiek nawet pod przymusem nie zjadłby obiadu taką łyżką. Przynajmniej nie bez bardziej lub mniej poważnego uszczerbku na zdrowiu.

Dwie pozostałe wystawy nie wzbudziły już takich emocji. Z drugiej strony, ciekawie było popatrzeć na broń, jakiej kiedyś używano, a niektóre arcydzieła malarskie naprawdę cieszyły oko. Jednak poza wymyślnym połączeniem pistoletu i szabli, paroma pięknie zdobionymi buzdyganami nic na dłużej mnie nie zatrzymało w Galerii „Broń i Barwa w Polsce”. Oczywiście mogę zachwycić się kunsztem, z jakim kiedyś broń była wykonywana i pobawić się w zaimprowizowanych zasiekach, jednak powiedzmy szczerze: dostanę do rąk saperkę, kilka worków z piaskiem i trochę drutu kolczastego, a zrobię przed domem lepsze okopy.

W Galerii Sztuki Polskiej XX wieku zauroczyły mnie kolejne obrazy Tadeusza Makowskiego z „austriackiego” okresu jego twórczości – przedstawiające charakterystyczne dla niego wyobrażenia dzieci w spiczastych czapkach. Natomiast sztuka „współczesna” (bądź „nowoczesna”) jak zwykle wzbudziła mieszane emocje i skłoniła do dyskusji ze spotkanymi po drodze znajomymi. 

Ponaglany gniewnym burczeniem własnego brzucha (który przypominał, że owego dnia zjadłem tylko śniadanie, a pora była już zdecydowanie „poobiednio-drzemkowa”) opuściłem główny gmach Muzeum Narodowego w mieszanym nastroju. Ekspozycje stałe są dość ubogie - tak, jakby muzeum bało się pochwalić co ważniejszymi dziełami, które z pewnością spoczywają w jakimś magazynie. Poza tym, w XXI wieku, w czasach, gdzie muzea stają się coraz bardziej interaktywne i przyjazne, w Muzeum Narodowym czuć przyzwyczajenie do tradycji i starą szkołę. Wystarczy przypomnieć sobie muzea, w których w ekspozycje wplecione są filmy i eksponaty, które można dotykać i oglądać z każdej strony. Tu dostajemy jakiś smutny i ustawowy dokument (i to z dźwiękiem w tak złej jakości, że trudno cokolwiek zrozumieć), możemy potrzymać przez chwilę tarczę z odpustu i schować się w rażących sztucznością i naprędce zaimprowizowanych zasiekach. Mówiąc krótko: bieda – nic, co mogłoby zainteresować sztuką dzieci w wieku szkolnym, a i dorosłych wprawić choćby w umiarkowany zachwyt. Poza samą sztuką oczywiście.

piątek, 1 lutego 2013

318 - Przystawka do Ciwil War

Trwa wojna. Avengers się rozpadli. Ustawa rządowa o rejestracji superbohaterów podzieliła drużynę. Nikomu nie można ufać, przyjaciele stają się wrogami. Iron Man przemienia się w rządowego ogara, który ściga członków ruchu oporu na czele z Kapitanem Ameryką. Starcie tytanów wisi w powietrzu.


Komiks „New Avengers: Wojna Domowa” składa się z sześciu rozdziałów. Pierwsze dwa pokazują decyzje Kapitana Ameryki i Power Mana oraz skutki ich postanowień. Jako wyjęci spod prawa przestępcy, którzy odmówili rejestracji, muszą uciekać przed agentami S.H.I.E.L.D. i dawnymi przyjaciółmi. Pozostałe rozdziały skupiają się na Iron Manie, Spider-Women oraz Sentrym. Gościnnie pojawiają się Daredevil, Miss Marvel i Inhumans. Całość jest przegadana, nieco nużąca i nie wciąga. Zwroty akcji są ograne, nie ekscytują. Brakuje elementu zaskoczenia, czegoś, co kazałoby z zainteresowaniem przewracać strony. Kolejne kadry wypełnione gadającymi głowami i dymkami pękającymi od tekstów - nie wnoszą wiele nowego. Podczas lektury miałem wrażenie, że komiks powstał tylko po to, by zarobić na popularności jednego z największych wydarzeń Marvela ostatnich lat, czyli „Wojny Domowej”.

Rysunkowo kolejny raz jest nierówno. Obok świetnie radzących sobie w amerykańskim mainstreamie twórców, jak Jim Cheung (dodatkowy plus za niebanalne kadrowanie) czy Marc Silvestri, mamy gubiącego perspektywę i proporcje Howarda Chaykina i rażące sztucznością (sprawiające wrażenie zbyt komputerowych) prace Pasquala Ferry'ego. Ze swoją częścią wzorowo poradził sobie Leinil Francis Yu, który świetnie operuje tzw. „niewytartym ołówkiem”, pozwalając sobie na sporą szkicowość, brudy a także konsekwentne niedociągnięcia dodające smaku.

Po lekturze „New Avengers: Wojna Domowa” jestem zawiedziony. Jak na razie to najsłabsza z wydanych u nas części serii. Przegadana, nużąca i absolutnie niczym niezaskakująca. W dodatku ciężko tu w ogóle mówić o przygodach drużyny, gdyż komiks bardziej skupia się na solowych występach poszczególnych bohaterów. Z oświadczenia, jakie opublikowało wydawnictwo Mucha wiadomo, że to ostatni tom New Avengers opublikowany na naszym rynku (przynajmniej do 2015 roku), tym bardziej szkoda, że jest w moim mniemaniu tak nieudany. Mam nadzieję, że po tej przystawce, główne danie – wydana właśnie „Wojna Domowa” - będzie prawdziwą ucztą. Recenzja już wkrótce! 

Recenzja pierwotnie ukazała się na Alei Komiksu.
O poprzednich tomach New Avengers pisałem tutaj.