> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 28 czerwca 2013

348 - "Gości nie będzie" w Kinie pod Baranami

Bardzo miło mi poinformować, że nasz nowy film - Gości nie będzie - zostanie wyświetlony w krakowskim Kinie pod Baranami już 2 lipca wraz z innymi obrazami, które dostały się do finału konkursu Fundacji Wisławy Szymborskiej Wolę kino. Seans rozpocznie się o godzinie 17, natomiast wszystkich, którzy chcieliby wziąć w nim udział zapraszam.


Goście powstali w miesiąc. Przy filmie pracowało około 40 osób, zdjęcia robiliśmy cztery dni i dwie noce. Wykorzystaliśmy 11 lokacji, tłum gapiów, jeden samochód. Pani Reżyser powiedziała, żebym się nie ograniczał przy pisaniu scenariusza, więc poszalałem. Potem wynikło z tego trochę problemów logistyczno-budżetowo-lokalizacyjnych ale finalnie wszystko się udało dzięki uprzejmości niektórych. Film skrócony do 10 minut powędrował na konkurs w nieco pierwotnej wersji (słaby dźwięk i ciut chaotyczny montaż - czas naglił). Dłuższa o jakieś 3 minuty, dopieszczona edycja będzie gotowa po wakacjach.

Brak praktycznie jakiejkolwiek aktywności blogowej w czerwcu (dobrze, że gościnny tekst Pawła ratuje statystyki) tłumaczy jedno słowo: SESJA. 

czwartek, 20 czerwca 2013

347 - Holmes Ritchiego - twórcza zdrada?

Kreacja postaci Sherlocka Holmesa w filmach Guya Ritchiego – twórcza zdrada czy przykładne odwzorowanie?

Stereotypowy wizerunek Sherlocka Holmesa – prawdopodobnie najpopularniejszego detektywa wszech czasów, a z pewnością najchętniej pokazywanego na ekranie – kojarzy nam się z czapką z dwoma daszkami, kraciastą peleryną i zakrzywioną fajką. Za ową wizję, która na stałe zagościła w świadomości społeczeństwa, odpowiada nie twórca postaci, sir Arthur Conan Doyle, a ilustrator jego opowiadań. To Sidney Paget obdarzył detektywa rekwizytami, które ani raz nie pojawiają się w oryginalnych opowiadaniach. Do stereotypowego wizerunku detektywa swoje trzy grosze dołożył również pierwszy naprawdę znany aktor, który się weń wcielił – to Williamowi Gillette’owi zawdzięczamy charakterystycznie zakrzywioną fajkę typu calabash. Wizerunek Holmesa, kreowany w filmach Ritchiego jest daleki od schematycznego, jednak dużo bliższy oryginalnemu wyobrażeniu ukazanemu w czterech powieściach i pięćdziesięciu sześciu opowiadaniach, gdzie fajka Holmesa była prosta (gliniana bądź wiśniowa), płaszcz jednolity, a czapkę zastępował zwykły kapelusz. 

 
Poza wyglądem zewnętrznym, wielkie kontrowersje u „fanów prawdziwego Holmesa” wzbudziła jego sprawność fizyczna, wyeksponowana w obu filmach bardzo wyraźnie. Kolejny raz Richie walczy ze stereotypami, wydobywając z opowiadań Conan Doyle’a wątki jedynie zarysowane i czyniąc z nich – często poprzez stosowne wyolbrzymienie - prawdziwy atut swoich filmów. Mając w pamięci portret Holmesa, jako flegmatycznego dżentelmena, który z fajką w ustach rozwiązuje zagadki kryminalne praktycznie nie ruszając się z ulubionego fotela, może dziwić widziana na ekranie postać odgrywana przez Roberta Downeya Juniora. Należy jednak pamiętać, że Arthur Conan Doyle kilkukrotnie wspomina w opowiadaniach, że Holmes nie tylko uprawiał boks (opowiadanie Samotna cyklistka), ale również popularną pod koniec XIX wieku sztukę bartitsu (Pusty dom). Ritchie wyolbrzymia te cechy, czyniąc ze swojego bohatera prawdziwego mistrza sztuk walki, jednocześnie bardzo dynamizując postać i dopasowując ją do współczesnych wyobrażeń o (super) bohaterach.

Sceny walk w dziełach Ritchiego nie tylko zapewniają sporą dawkę emocji, ale też w genialny sposób ukazują najważniejszą cechę Holmesa – zdolność dedukcji. Pod pretekstem szybkiego pokonania przeciwnika detektyw przewiduje jego kolejne ruchy i analizuje własne zamiary. Niesamowity efekt wzmagają zastosowane środki filmowego wyrazu – zwolnione tempo czy głos z offu. Tak przedstawiony zabieg dedukcji pozwala wejść czytelnikowi w umysł bohatera, co prowadzi do kolejnego ważnego faktu, który czyni wizerunek filmowego Holmesa bardzo odległym (na pierwszy rzut oka) od jego literackiego pierwowzoru.

Conan Doyle narratorem swoich historii uczynił doktora Johna Watsona. To właśnie jego oczami patrzymy na Holmesa i otrzymujemy bardzo subiektywny obraz. Watson jest zafascynowany i oczarowany, wie o Holmesie to, co zobaczy i czego się od niego dowie. Tylko sporadycznie i w sposób bardzo delikatny zwraca uwagę na słabości przyjaciela, a jego wiedza na temat detektywa nie jest pełna. W filmach jest zupełnie inaczej, wizerunek bohatera jest bardziej kompletny i obiektywny, dzięki wspomnianemu wyżej wniknięciu w umysł bohatera, ale i zastosowaniu w filmach punktu widzenia i punktu słyszenia samego Holmesa. Widz otrzymuje gotowy obraz. Reżyser – w przeciwieństwie do Doyle’a – zostawia niewiele miejsca dla wyobraźni, zgodnie zresztą z filmową tradycją.

Ritchie wydobywa również inne charakterystyczne cechy dziewiętnastowiecznego detektywa. Holmes jest w filmie kreowany na postrzelonego geniusza. Gra na skrzypcach została sprowadzona do smutnego brzdąkania, a uzależnienie od morfiny i kokainy zastąpione piciem płynu do operacji oka. Tak, jak w oryginale, praca jest dla Sherlocka uzależniająca. Brak możliwości rozwiązywania nowych zagadek kryminalnych wprawia Holmesa w stan odrętwienia i zmusza do ekscentrycznych zachowań (szalone eksperymenty, wystrzeliwanie w ścianie inicjałów królowej Anglii, kilkumiesięczna izolacja w zamkniętym pokoju). Pamiętano o zamiłowaniu Sherlocka do przebieranek i aktorstwa. Film w ciekawy sposób wzbogaca również historię Irene Adler – szantażystki, której udało się oszukać detektywa. Prawdopodobnie jedynej kobiety, którą Holmes darzył głębszym uczuciem. Motyw romansowy ukazuje perwersyjną fascynację detektywa światem przestępczym. W tym miejscu warto byłoby również wspomnieć o homoerotycznym wątku  pojawiającym się w obu filmach, jednak to temat na osobną analizę.

Wybór Roberta Downeya Juniora do roli Sherlocka Holmesa z pewnością był kontrowersyjny i miał spory wpływ na odbiór całego filmu. Jednak poza niepasującym wyglądem zewnętrznym, trzeba przyznać, że Sherlock Ritchiego jest niekiedy nawet bardziej wierny literackiemu oryginałowi niż wizerunki detektywa z klasycznych już adaptacji. Zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę nie stereotypowe wyobrażenie postaci, utarte w zbiorowej popkulturowej świadomości przez ilustracje, okładki oraz poprzednie adaptacje filmowe, a kanoniczny portret zarysowany przez Conan Doyle’a w oryginalnych opowiadaniach. Każdy miłośnik geniusza z Baker Street powinien docenić wyobrażenie proponowane przez Guya Ritchiego. Nawet jeśli sam film wydaje się zbyt nowoczesny, przygody zbyt dynamiczne, a sceny akcji zbyt częste, to kreacji postaci – może poza czysto kampową, nieco łobuzerską aparycją – nie można wiele zarzucić.


Filmografia:
Sherlock Holmes, reż. Guy Ritchie, USA 2009.
Sherlock Holmes: Gra Cieni (Sherlock Holmes: A Game of Shadows), reż. Guy Ritchie, USA 2011.

Bibliografia:
Doyle Conan Arthur, Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa, [red.] J. Celer, Warszawa 2011, Wydawnictwo Rea.
Helman Alicja, Twórcza zdrada - filmowe adaptacje literatury, Poznań 1998, Wydawnictwo ARS NOVA.

piątek, 14 czerwca 2013

Żółwie na miarę nowych czasów (gościnnie: Paweł Deptuch)

Dzisiejszy tekst przygotował niezwyciężony Paweł Deptuch - bloger, twórca Kirkmanii, publicysta "Nowej Fantastyki" i prawdopodobnie największy w Polsce fanboj Roberta Kirkmana i dzieł tegoż. Tym razem na jego tapecie znalazły się żółwie z zamiłowaniem do bijatyk.


To już czwarte telewizyjne wcielenie Żółwi Ninja, a trzecie animowane. Poprzednie wizje różniły się od siebie, dodając bądź ujmując pewne elementy z komiksowego uniwersum, ale wspólną ich cechą zawsze był wysoki poziom patetyczności i naiwności. Studio Nickelodeon poszło jednak inną drogą i swoich odbiorców potraktowało nad wyraz poważnie. 


Żółwie AD 2012 to nastolatki (jak sam tytuł wskazuje) z krwi i kości, przepełnione ciekawością, prostodusznością, głupimi pomysłami i buntem. Różnią się nie tylko kolorem masek, ale też charakterem, sposobem bycia, myślenia i walki oraz fizjonomią. Bardzo mocno ze sobą kontrastują, ale też znakomicie uzupełniają. Relacje miedzy każdym z osobna, a także ze Splinterem (który w nowej wersji jest dostojnym, dumnym mistrzem i doradcą), to największy atut nowej serii, dostarczający wielu zabawnych scen i sytuacji. Twórcy postawili nie tylko na głębię postaci. Niesamowita akcja to drugi ważny element tej animacji. Choreografia walk (w każdym odcinku inna), znakomite ujęcia, dynamiczna praca kamery, montaż oraz towarzysząca im muzyka stoją na najwyższym poziomie, którego mogłyby pozazdrościć liczne hollywoodzkie superprodukcje. Wizualny majstersztyk. Trzeci, dopełniający całości element, to animacja. Pieczołowicie dopracowano każdy detal dekoracji, począwszy od wyglądu wszystkich bohaterów, poprzez wnętrza pomieszczeń czy kanałów a skończywszy na samym mieście, które jest bardzo przestrzenne, stwarza niesamowity klimat i odgrywa nie mniejszą rolę niż Żółwie.

  
Fabularnie jest bardzo przyzwoicie. Nastoletnie mutanty poznają świat na powierzchni i z każdym dniem (odcinkiem) uczą się go; popełniają liczne błędy ale też odnoszą drobne sukcesy, zdobywają przyjaciół (April – w tym wydaniu również nastoletnia) oraz wrogów (Kraang – rasa kosmitów eksperymentująca z mutagenem; Shredder – zaprzysiężony wróg Splintera z dawnych czasów), nabierają doświadczenia. Owszem, zdarzają się drobne wpadki, jak np. fakt, że Nowy Jork po zmroku jest kompletnie wyludnionym miejscem, albo niezbyt sensowne, przypadkowe mutacje oprychów, ale są to drobne rysy na wzorowo wypolerowanym lakierze. Nickelodeon po mistrzowsku odświeżył nieco już zakurzoną markę, tworząc z niej fantastyczne widowisko, pełne akcji i humoru, zarówno dla młodszych, jak i tych starszych widzów; jednocześnie tym pierwszym robiąc solidne fundamenty pod nieco bardziej mroczny i brutalny, komiksowy pierwowzór.

Paweł Deptuch


WOJOWNICZE ŻÓŁWIE NINJA (TEENAGE MUTANT NINJA TURTLES). Reżyseria: Michael Chang, Alan Wan. Scenariusz: Joshua Sternin, J.R. Ventimilia i inni. Głosy: Sean Astin, Jason Biggs, Clancy Brown, Greg Cipes. USA 2012

wtorek, 11 czerwca 2013

345 - GoT 03x10 - jaki sezon taki finał

To był ciężki dzień i nie mogę powiedzieć, by finał trzeciego sezonu Gry o Tron w jakikolwiek sposób go ukoił.

SPOILERY


Zacznę od tego, że sezon trzeci powinien skończyć się odcinkiem poprzednim (o którym nie pisałem, gdyż zobaczyłem go sporo po premierze telewizyjnej i nie bylo sensu pisać o nim z tak dużym opóźnieniem). Mocarna końcówka ze śmiercią kolejnych Starków była idealnym momentem, by zakończyć sezon, pozostawić widza w niemym zdumieniu i kazać mu niecierpliwie czekać na przyszłe odcinki. Zdzierżyłem kiedy Filtch zabił matkę Hermiony Granger i Natalię Kukulską, ale gdy pozbył się Robba, to już nie wiedziałem co się dzieje, kim jestem i skąd wziąłem się przed monitorem. Mówcie co chcecie, ale finał odcinka dziewiątego był chyba jak na razie najmocniejszą i najmniej spodziewaną akcją w historii całego serialu.

Zamiast skończyć z przytupem twórcy do opisanego wyżej zakończenia dodali miałki w mojej ocenie epilog. Nie zdarzyło się tak po prawdzie nic spektakularnego. Nie wiem, czy zabrakło budżetu, czy o co chodzi, ale jestem zawiedziony. 

Przedstawione w tym odcinku wydarzenia fabularnie może i były istotne (Arya przypomina sobie o monecie od Jaquena - co pewnie jest istotne, Asha wyrusza odbić brata, Jamie i Snow wracają do domów, nocna straż wysyła ostrzegawcze gołębie), ale żadne z nich nie było wystarczająco widowiskowe jak na pieprzony FINAŁ SEZONU.

Na minus melodramatyczne pierdu pierdu między Snowem a Mineciarą i cały wątek z "zabawką
Greyjoy'a".

Na plus niezłe zdjęcia (choć ujęcie z odchodzącym Branem i spółką NIE) i praktycznie same świetne dialogi. Zwłaszcza te gaszące Joffrey'a podczas małej rady. Historia o wielgaśnym szczurze oraz  Hodor i studnia też git, zwłaszcza w montażu z Filchem. Końcówka z Dany nie wiedzieć czemu przypomniała mi Króla Lwa. Nie było więc źle, ale oczekiwałem czegoś więcej.

Podsumowując sezon muszę przyznać, że była to najsłabsza seria z dotychczasowych. Z dziesięciu odcinków tylko trzy były warte nudzenia się na pozostałych, z czego jeden tylko w oczekiwaniu na nowego Doktora. Mowa o odcinkach czwartym, piątym (opcjonalnie) i dziewiątym. Reszta była na średnim poziomie, zdarzały się przebłyski, ale i bolesne upadki (odcinek drugi - najnudniejszy w całym sezonie, gadka szmatka z której nic nie wynikało, na koniec marnie skręcona bitka i jeszcze scena tortur, phi! Do tego irytujący montaż i praca kamery). Pozostaje czekać na nowe odcinki. Podobno ma być grubo. Tłuściej niż w tłusty czwartek!

KONIEC SPOILERÓW. Do usłyszenia w przyszłym roku. Czas wreszcie oglądać lepsze seriale.

P.S. GDZIE DO CHOLERY SĄ ZOMBIAKI?!