> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 5 października 2015

Relacja: 26. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier - Łódź 2015

Piąte MFK za mną. Jak zawsze bawiłem się przynajmniej dobrze i w telegraficznym skrócie postaram się przybliżyć kilka spotkań, na które udało mi się dotrzeć. Serwisy komiksowe podały już pewnie inne ważne informacje - Egmont zapowiada mnóstwo nowości (Scalped!), a przygodowy Ivan Kotowicz został ogłoszony najlepszym albumem roku. Formalności spełnione, przejdźmy do spotkań z zaproszonymi gośćmi.



Na początek Giacomo Supernova - Jerzy Łanuszewski i Robert Jach zapowiadają, że historia rozgrywająca się obecnie na łamach serii zamknie się w pięciu zeszytach. Planowany jest też spin-off w formie antologii. Seksualne przygody kosmicznego lowelasa przyjdzie nam więc jeszcze śledzić przynajmniej trzy razy. Swój komiks autorzy adresują do bogatych homoseksualistów.



Z kolei Dominik Szcześniak, znany głównie jako scenarzysta, coraz pewniej czuje się w roli rysownika. Po Gadce szmatce wydanej trzy lata temu i dzięki projektowi stypendium prezydenta miasta Lublin Dominik wrócił do rysowania. Powstał projekt tworzony wspólnie z synem, który jest - obok Dominika - głównym bohaterem (żona nie chciała wystąpić w komiksie). Jako Hej, Misiek ukazywał się w internecie, a teraz został wydany w formie albumu. Robaczki zapowiadają się świetnie, zaś rysunki Dominika spodobały się na tyle, że rysuje on teraz komiks dla programistów. O bolących plecach, nadgarstkach, tego typu problemach.

Na spotkaniu z autorami komiksów dla dzieci od Egmontu, laureatami konkursu im. Janusza Christy spierano się o to, co można, a czego nie można pokazywać w komiksie dla, a jakżeby inaczej, dzieci. Okazuje się, że wszystko można (seks, narkotyki, przemoc i alko), tylko w odpowiedni sposób, dostosowując komiks do wieku czytelnika.

Spotkanie na temat wydanej przez Egmont monografii Grzegorza Rosińskiego. I tu cytat: "Nie mam nic do powiedzenia, wszystko jest w książce".


Spotkanie z Simonem Bisleyem i Alanem Grantem. Bisley był nadzwyczajnie spokojny, choć i tak praktycznie nie dopuszczał Granta do słowa. Według niego Lobo to Oliver Hardy (z filmów niemych) na sterydach. Autorzy najmilej wspominają w pracy nad Lobo twórczą swobodę. Bisley - gdy nie chciało mu się czegoś rysować - rysował po prostu coś innego. Gdy jakaś plansza była zbyt pusta, a nie chciało mu się rysować budynków w tle, to wolał wcisnąć tam wielkiego goryla. Grant otrzymywał gotowe plansze i musiał zmieniać scenariusz, bo goryl nie był planowany. Planowano zrobić serial TV z Lobo, ale chciano obedrzeć go z brutalności, co mijało się z celem. Grant uważa, że film z ostatnim Czarnianinem nigdy nie powstanie. Dostał kiedyś hollywoodzki scenariusz - na drugiej stronie Lobo przybywał na ziemię i zaprzyjaźniał się z nastolatką, więc Alan przestał czytać. Obaj twórcy nie planują ponownie współpracować, ale jak mówią: nigdy nie planowali, więc wszystko się może zdarzyć. Na koniec Bisley polecił Vreckless Vrestlers Łukasza Kowalczuka i zabrał mi długopis.

Spotkanie ze Śledziem było trochę smutne. Zabrakło jakoś zabawnych anegdot, zaś cała pozytywna energia jakby gdzieś uleciała. Komiksy stały się czasochłonnym hobby, zaś Michał zwraca się obecnie głównie w stronę animacji. Bardzo się z jednej strony cieszę - filmy animowane Śledzia to może być coś najlepszego na świecie, a z drugiej jakoś tak smutno, że zajawka z czasem, po 20 latach tworzenia, staje się czasochłonnym hobby.


Na koniec najlepsze spotkanie, dotyczące animacji Tymek i Mistrz na podstawie komiksu Rafała Skarżyckiego i Tomka Leśniaka. Zaplanowano trzynaście epizodów w sezonie po ok. dziesięć - jedenaście minut każdy. Taka zmiana (komiksy miały po dwie strony) wymagała zupełnie innego podejście do przygód bohaterów. Zresztą żaden z odcinków pierwszego sezonu nie jest adaptacją znanych czytelnikom historii komiksowych. Świat (znacznie rozbudowany), bohaterowie, niektóre wątki ("zaczyny fabuł") - to się powtórzy, lecz same historie będą zupełnie nowe. 

Za stronę graficzną odpowiadali Tomek Leśniak, Michał Śledziński, Marcin Przemek Surma i Jakub Rebelka. W zespole scenariuszowym znaleźli się natomiast Rafał Skarżycki, Michał Śledziński oraz Krzysztof Górecki. Od premiery komiksu minęło 15 lat - odświeżenie strony graficznej było niezbędne. Śledziu zajął się projektami postaci, zaś Rebelka tłami.

Zakochałem się w pilotowym odcinku. Był zabawny i wzruszający, przepełniony świeżymi pomysłami oraz mnóstwem, mnóstwem różnorodnych postaci. Animacja jest płynna, a historia porywa od samego początku. Mamy kilka running joke'ów, humor słowny, slapstickowe i sytuacyjne gagi. Niektóre są przeznaczone dla uważnego widza, inne powinny sprawić, że dzieciaki będą zaśmiewać się do łez. Bohaterowie zostali sprawnie zarysowani, trudno ich nie polubić- zarówno przez to jak wyglądają, ale i to, jak się zachowują. Wszystko jest kolorowe i przyjazne dla oka. Od strony formalnej nie ma się do czego przyczepić. Scenariuszowo jest też bardo sprawnie - wyraźny konflikt, odpowiednie tempo, morał. Widać w stronie graficznej mocny wpływ kreski Śledzia, w ekspresji, w projektach postaci (plus gościnne występy bohatera (bohaterów?) komiksu Czerwony pingwin musi umrzeć). Na plus również dubbing i czołówka obiecująca naukę przez zabawę. Czekam z wielką niecierpliwością na kolejne odcinki, cały sezon powinien być gotowy za 2-3 lata.

Obecny na spotkaniu Szymon Holcman z Kultury Gniewu zapowiedział również Edycję Kompletną przygód Tymka i Mistrza. Wydanie będzie składało się z trzech tomów, po ok. 150-200 stron każdy. Znajdzie się tam wszystkie 200 odcinków (większość z Komiksowa) oraz te, które nigdy się nie ukazały (5 tomów Egmontu to ok. 40% całego powstałego materiału). Wydanie będzie również zawierać wersję komiksów sprzed i po publikacji w Spirou, francusko-belgijskim magazynie, do którego niektóre odcinki zostały narysowane od nowa. 

W planach jest drugi sezon serialu, międzynarodowa dystrybucja telewizyjna, film pełnometrażowy, a także gry planszowe i na urządzenia mobilne. Na koniec spotkania szczęśliwcy mogli złapać pluszowego Diplodoka, które rzucono w tłum.


Wielkim zaskoczeniem okazał się komiks Czary zjary Simona Hanselmanna. Przykładowe plansze (jakieś takie koślawe rysunki) ani pojedyncze historie (wulgarne, bezsensowne, mocno kwasowe poczucie humoru) mnie nie przekonały, ale w oczekiwaniu na after zacząłem czytać. Siedziałem pół godziny na betonowych schodach i czytałem, co kilka stron zaśmiewając się w głos. Polecam w dużych dawkach, choć pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Mocno poryta rzecz, ale wszyscy miłośnicy elementu baśniowego znajdą w niej pewnie dziwnie znajome motywy.

Plus tegorocznej eMeFKi: foodtracki. Minus: brak bankomatu na terenie festiwalu.

Bifor i after przeniesiono na przeciwko Atlas Areny, gdzie odbywał się festiwal. Fajnie, bo blisko, gorzej, bo Poleski Ośrodek Sztuki miał oświetlenie ala dom uciech wszelakich, które niekoniecznie przystoją żonatym dżentelmenom. Plus na biforze przechodziłem obok pomnika a ktoś rozprawiał o Anal Cunt - zespole z Ameryki grającym noisecore.

Chyba tyle. Mówiąc szczerze padam na twarz po trzech intensywnych dniach. Jutro jak wstanę będę poprawiał błędy i wygładzał zdania, boldował co trzeba. Dziękuję wszystkim, z którymi spędziłem kolejny w moim życiu najlepszy weekend w roku. Do zobaczenia za rok!




Wkrótce na blogu DWA KONKURSY (olaboga!), wywiad z Alanem Grantem, tradycyjna dawka recenzji. W najbliższy piątek będę opowiadał o MFKiG w Małopolskim Studiu Komiksu w Artetece Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie (ul. Rajska 2, wejście od ul. Szujskiego). Zapraszam serdecznie.

Ostatnio na blogu:

7 komentarzy:

Jaroslaw_D pisze...

Co do Czary zjary to nieprzypadkowo wydało ci się kwasowe. Autor przyznał, że swoje komiksy robi na fazach narkotykowych. Generalnie obejrzyj spotkanie z nim, które na pewno będzie w sieci...miał kaca to jedno, ale sam zachowywał się jakby właśnie zarzucił sobie kwasa...co wcale by mnie nie zdziwiło.

Jan Sławiński pisze...

Byłem chwilę na tym spotkaniu, ale wchodzenie na krzesła i gimnastyka trochę mnie irytowały, więc wyszedłem. Co do kwasa, to ponoć gość stara się o wizę i od trzech miesięcy jest czysty, bo oczekuje na testy czy coś, więc może po prostu tak ma. Podobał mi się przepis na lasagne z koką.

krztonia pisze...

Mnie tam się bardzo podobało... poza tym on tak naprawdę zachowywał się tak chyba z nerwów - gadałam z nim chyba godzinę potem w strefie autografów i przyznał, że zawsze mega go stresują spotkania autorskie i żeby rozładować napięcie zachowuje się jak małpka w cyrku :) Prywatnie okazał się być przesympatyczny.

Jaroslaw_D pisze...

@Jan - tak to prawda, mówił o tym, że jest mega czysty właśnie z tego względu, tzn., że czeka na wizę. Był też mocno skacowany, natomiast przekonuje mnie to co napisał kolega @krztonia, że tak reaguje na stres. Trochę dziwnie, ale każdy ma swoje sposoby.

Generalnie ja jestem zniesmaczony trochę tym spotkaniem. Pewnie dzieje się tak często, ale zawsze gdy dowiaduje się, że jakieś dzieło czy to muzyka czy komiks czy coś innego jest tworzone pod wpływem środków, zastanawiam się czy nie jest to trochę oszustwo w kierunku fanów/czytelników. Ile w tym jest z autora i jego pomysłów, a ile narkotycznej jazdy?

Poza tym odniosłem wrażanie, że autor się chwali swoją narkomanią, a chyba nie na tym powinien opierać się świat. Od razu dodam ewentualnych oburzonych, że nie jest mowa o ganji, a o środkach o wiele mocniejszych.

Poza tym, o co chodziło w wyzywaniu matki od ćpunki, alkoholiczki mieszkającej pod mostem, a całej rodziny od zwyrodnialców i pedofilii?! Czy jeśli jest to jest prawda to nie powinno być to w ogóle przemilczane lub powiedziane choćby w nieco inny sposób? Może jestem przewrażliwiony, ale dla mnie było to niesmaczne trochę. I choć uśmiałem się na spotkaniu i ostatnie co można powiedzieć to, że było nudne, ale pozostał pewien niesmak i wątpliwości.

Jan Sławiński pisze...

@Jarosław - Krztonia to koleżanka, nie kolega ;)

Dziwne spotkanie, to prawda, trudne w jednoznacznej ocenie. Podobnie jak Autor i jego dzieło.

Co do tworzenia pod wpływem - mnie nie interesuje, co zapoda sobie twórca, o ile jego twórczość wywołuje emocje bądź pobudza do dyskusji. Podejrzewam, że - korzystając z Twojej "definicji" - cały romantyzm trzeba by uznać za jedno wielkie "oszustwo" bo tam to mało kto tworzył na trzeźwo.

Anonimowy pisze...

Zgadzam się z przedmówcą. Trzeba by wywalić przynajmniej połowę dzieł światowej sztuki i tyle samo Polskiej. Dobry komiks bo dobra dyskusja :)

Jaroslaw_D pisze...

Przepraszam Krztonie :)

To nie jest tak, że odrzucam każdy "produkt" stworzony pod wpływem (o dużej części pewnie nie wiemy, że tak właśnie powstały), natomiast w pewnym sensie nie oddaje tego jaki artysta je stworzył, bo w największej mierze przemawia wówczas przez niego szit, który sobie zapodaje. I tak, odnoszę to do każdej epoki literackiej nie tylko komiksowo ;) Podsumowując, rzeczy takie czytam i słucham (masa jazzu powstała pod wpływem), ale mam gdzieś z tyłu głowy, że to nie artysta a jego narkotyk stworzył daną produkcję.

Na temat samego komiksu się natomiast nie wypowiadam, bo najnormalniej w świecie go nie czytałem :)