> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 5 kwietnia 2018

Netflix: Seria niefortunnych zdarzeń, sezon 2

Drugi sezon Serii niefortunnych zdarzeń za mną. Dziesięć odcinków, adaptujących tomy Akademia antypatii, Winda widmo, Wredna wioska, Szkodliwy szpital i Krwiożerczy karnawał, obejrzałem z prawdziwą przyjemnością. Przy okazji pierwszej serii narzekałem na wtórność - zarówno fabularną, jak i formalną - względem filmowej adaptacji pierwszych trzech tomów z 2007 roku. Tu historia idzie dalej i - podobnie jak w literackim pierwowzorze - staje się ciekawsza: coraz większe znaczenie ma tajemnicza organizacja WZS, sekrety się mnożą, a fabuła zaczyna powoli odchodzić od schematu „nowy opiekun, Olaf w przebraniu, nieudane przejęcie majątku Baudelaire'ów”. 



Tak jak i w pierwszym sezonie, tak i tu twórcy z jednej strony podążają za książkami Handlera, a z drugiej „poprawiają” jego wizję - pogłębiają i rozwijają wątki tam ledwie wspomniane lub pojawiające się dopiero w dalszych tomach cyklu. Wychodzi to serialowi na dobre, od samego początku mamy bowiem wrażenie, że historia sierot Baudelaire to nie tylko kolejne potyczki z Olafem, ale część większej szpiegowskiej układanki. Takie podejście nie tylko skutecznie przykuwa do ekranu (na jedną rozwiązaną tajemnicę przypadają trzy nowe), ale również pozwala na umotywowane wprowadzenie nowych, charyzmatycznych bohaterów. 

Świat przedstawiony w Serii niefortunnych zdarzeń urzeka mieszanką czarnego humoru, groteskowych postaci i sporej dawki makabry, zwłaszcza jak na serial familijny. Trup ściele się gęsto, językowe wygibasy potrafią przyprawić o zawrót głowy, zaś wszystko jest stosownie przerysowane – od kreacji aktorskich, przez kostiumy i dekoracje (fachowa robota, dzięki ujęciu całości w nawias umowności nie rażą nawet tanie efekty specjalne). Twórcy zgrabnie korzystają z konwencji gatunkowych (Wredna wioska - western, Szkodliwy szpital - horror); Neil Patrick Harris wreszcie znalazł własny klucz do interpretacji Olafa, dzięki czemu jest równie żałosny, co demoniczny, a nie tylko komiczny (jak Carrey w poprzedniej adaptacji). Na uwagę zasługują również nowe postaci - z Esmeraldą Szpetną na czele (wyśmienicie bawiąca się rolą Lucy Punch) czy parą szpiegów z przypadku (nie chcę mówić kto wciela się w brata Lemony'ego Snicketa, bowiem dla mnie było to zaskoczenie owocujące szerokim uśmiechem). 


Łyżka dziegciu w beczce miodu - znowu nie przekonują mnie dziecięcy aktorzy, zwłaszcza Klaus, który w swoim repertuarze ma chyba tylko jedną minę. Na szczęście sytuację ratuje fakt, że zdecydowano się dać sporo czasu ekranowego innym aktorom (są nawet numery muzyczno-taneczne!). Specyficzny klimat serii jest jej ogromną zaletą, ale momentami może być i wadą, na co zwrócił mi uwagę kolega Konrad - książkowa Wredna wioska była naprawdę mrocznym epizodem w życiu sierot Baudelaire, zaś jej serialowy odpowiednik nie wywołuje dreszczu na plecach, a zastosowanie w jednej z kluczowych scen slapsticku całkowicie obdziera ją z emocji (ta śmierć nie powinna tak wyglądać).

Oglądając drugi sezon Serii niefortunnych zdarzeń bawiłem się o wiele lepiej niż rok temu. Prezentowane premierowo na ekranie historie z tomów 5-9 wciągają i potrafią zaskoczyć mnóstwem absurdalnych pomysłów. Świat przedstawiony zostaje solidnie rozwinięty, a nowi bohaterowie i sytuacje fabularne zabierają widza w szaloną podróż, gdzie humor miesza się z makabrą, a odbiorca ma szansę poznać znaczenie nowych słów i zwrotów. W przyszłym roku dostaniemy kolejny sezon, prawdopodobnie ostatni, adaptujący tomy od Zjezdnego zbocza po Koniec końców. Osobiście nie obraziłbym się za prequel bazujący na Serii niewłaściwych pytań, czyli historiach z młodości Lemony'ego Snicketa (w Polsce ukazała się niestety tylko pierwsza z czterech części). Czekam, siedząc jak na szpilkach. Wyrażenie "siedzieć jak na szpilkach" oznacza w tym przypadku wielkie zniecierpliwienie.

Brak komentarzy: